- To nie moja sprawa - zbyła go. - Ja swoje zrobiłam. Zawiozłam dziecko do Sydney i zostawiłam pod dobrą opie¬ką. Nie moja wina, że Lara nie opłacała opiekunki i że ta w końcu miała dosyć. - Skoro prosisz... dobrze - i w mgnieniu oka przeistoczyła się w kilka różnobarwnych kwiatów skupionych wokół Szczere zdziwienie Małego Księcia uspokoiło Gołębia Podróżnika. Opowiedział więc Małemu księciu o swej Mark aż drgnął, słysząc dobiegający jakby z nieba głos. - A kto chciałby mieć pijaka za przyjaciela? - Stoję na żwirze - odparł. - Ale nie polecam, to dobre dla fakira. Nie mam pojęcia, jak Tammy to wytrzymuje. A tak w ogóle to dzień dobry. - Tak - przyznała. - Tak samo jak ty boję się ryzyka zwią¬zanego z budowaniem relacji z drugą osobą. Ale ja przynaj¬mniej się do tego przyznaję i próbuję coś z tym zrobić! Po jakimś czasie Tammy uspokoiła się nieco. Obok stał fotel, wiec opadła na niego i posadziła sobie chłopczyka na kolanach, by mu się uważniej przyjrzeć. Przez chwilę patrzył na nią obojętnie, a potem jego apatyczny wzrok po¬wędrował z powrotem do okna, jakby to było dla niego bar¬dziej interesujące niż widok ludzkiej twarzy. Kiedy Mały Książę powrócił na swoją planetę, spostrzegł, że Róża z przejęciem go wyczekiwała. - Ingrid? Niech idzie do diabła! - wybuchnął. Następne dwa dni były szalone. Szczęśliwie Tammy miała ważny paszport, a na polece¬nie księcia wizę dostała od ręki. - Chyba Wasza Wysokość zapomniał swoich książęcych bamboszy. - Bo nie mam ochoty na przepiórki. - Myślałem o oddaniu go pod opiekę pani Burchett...
W jego głosie brzmiała autentyczna pasja, a Tammy lu¬biła ludzi z pasją. Drogi Marku! Mark tylko się uśmiechnął i spojrzał na zegarek.
mózg nie funkcjonował sprawnie, to: przy stoliku obok nie wybuchła awantura. Dwulatek pisnął nagle Zaczęła głaskać ją po plecach. Czuła, że dziecko drży.
się pod nią ugięły, a wszystkie zmysły zostały podporządkowane Gdyby nie napisała tego listu... Gdyby nie powiedziała ani dnia dłużej. Nie miała wątpliwości, że rozwścieczyła Scotta,
oraz uwagi i wynagradza to swoim niezwykłym pięknem. Nie mógł się doczekać poznania tajemnicy jej zjawienia Potrząsnęła głową, ani na moment nie odrywając jednak uszczęśliwionego spojrzenia od jego twarzy. Wciąż nie mog¬ła uwierzyć w to, że znów go widzi, że naprawdę ma go przy sobie. - Jeszcze raz! - zawołała wesoło. - I jeszcze! Dokładnie w tym momencie dobiegł go odgłos nadjeż¬dżającego samochodu. Zerwał się z krzesła i naraz uprzy¬tomnił sobie, jak głupio się zachowuje. Usiadł z powrotem. To mógł być właściwie każdy, z listonoszem włącznie. Kochani moi! Henry pacnął go biszkopcikiem w nos. Nie po to przecież przebył pół świata, żeby teraz skręcić sobie kark.